1. Morderstwo na uniwersytecie

Prawie dokładnie rok wcześniej...
Gdyby ktoś zdecydował się na poranny spacer i przypadkiem zawędrował aż na ciche i spokojne obrzeża Kalifornii, pełne domków jednorodzinnych o schludnie przystrzyżonych trawnikach i rabatkach pełnych kwiatów, jego wzrok przykułaby jedna, szczególna posiadłość. Dom ten, należący do komendanta kalifornijskiej policji i jego rodziny, był najstarszy w okolicy, a jego mieszkańcy chętnie podkreślali tę zaletę, nie zmieniając architektury budynku i pozwalając jej przyciągać uwagę sąsiadów swoim pięknem. Niezwykle rozległa winorośl pięła się od fundamentów z lewej strony pięknego budynku, ciągnęła się przez całą jego przednią część, a kończyła przy oknie sypialni po prawej stronie, na pierwszym piętrze.
To właśnie do tej sypialni co rano wpadały pierwsze promienie słońca. Przenikały przez delikatne, zielonkawe firanki i padały na schludnie zaścielone łóżko o kwiecistej pościeli. Mieszkaniec owej sypialni nie spał już od kilku godzin, zbyt podekscytowany, by myśleć o czymś tak przyziemnym jak sen. Gdyby bliżej zapoznać się z tym pokojem moglibyśmy dojść do kilku wniosków... Jego mieszkanką była dziewczyna, a sądząc po sposobie, w jaki wszystkie przedmioty były uporządkowane, można było założyć, że jest ona osobą o konkretnie ustalonym celu w życiu, może nieco pedantyczną, ale na pewno sumienną.
Nieznajomy mógłby pomyśleć, że tylko na podstawie tego, co znalazłby w tym pokoju byłby w stanie bez problemu określić charakter dziewczyny. I byłby w wielkim błędzie, gdyż owa lokatorka udekorowała i wyposażyła swój pokój z niepokojącą premedytacją. Aby ją poznać trzeba było wymyślić nieco bardziej wyszukany sposób niż zerkania do jej okna. A nie było to łatwe, gdyż ona zwyczajnie nie chciała być poznawana.
- Chris! Kawa ci wystygnie! - Z jadalni na parterze dało się słyszeć zatroskany, kobiecy głos. Głos, który został całkowicie zignorowany. Gdyby bardziej się przysłuchać, można było także usłyszeć dźwięk radia, gdzieś w głębi parteru, puszczającego hity lat osiemdziesiątych. Miłośnik tego typu muzyki rozpoznałby piosenkę Alice Cooper - Poison. Kierując się ku schodom, prowadzącym na piętro moglibyśmy również usłyszeć kogoś odbywającego bardzo ożywioną rozmowę, a ponieważ nie było słychać odpowiedzi, można było założyć, że to rozmowa telefoniczna. Idąc wyżej, na piętro strychowe usłyszelibyśmy kolejny głos, tym razem delikatny, kobiecy, nucący jakąś bliżej nieokreśloną melodię. Towarzyszył mu nieprzerwany dźwięk uderzanych klawiszy klawiatury komputerowej.
Odgłos kroków na schodach sprawił, że nucenie zamilkło, ale szczupłe palce dziewczyny nadal wystukiwały rytm na klawiaturze laptopa. W otwartej klapie podłogi strychu pojawiła się głowa mężczyzny po czterdziestce. Miał przyjemną, choć hardą twarz, a pojedyncze zmarszczki mimiczne i kilka siwych włosów przy skroniach dodawały mu uroku. Komendant Richard Rowell uśmiechnął się pod nosem, widząc, że córka znowu się tu ukryła. Robiła to coraz częściej przez ostatni miesiąc. Komendant podejrzewał, że miało to coś wspólnego z faktem, iż właśnie zaczynała ostatni rok nauki na uniwersytecie. Kolejny etap jej życia się kończył, a dobrze wiedział, jak jego córka nie lubiła zmian. Jak miała zaledwie dwanaście lat dostała niezłego napadu złości w lokalnym supermarkecie, gdy okazało się, że karton jej ulubionych płatków śniadaniowych zmienił kolorystykę na opakowaniu. Tak, młoda Christelle, nie lubiła niespodzianek, nieplanowanych zmian w harmonogramie, lub braku całkowitej kontroli nad własnym życiem. 
- Zejdź na dół i zjedz z matką śniadanie, bo biedna jest gotowa paść na zawał. Martwi się o ciebie, wiesz? - Ojciec wyczekująco patrzył na swoją dwudziestoletnią już córkę, która przestała pisać i teraz wpatrywała się intensywnie w monitor komputera. 
- Wiem - odezwała się w końcu, zamykając laptop i wstając. - Masz rację, powinnam coś zjeść, zanim wyjdę. Potrzebuję nieco kalorii, żeby zniwelować nerwy - powiedziała i uśmiechnęła się.
- Mhm... no na mnie już czas. Powodzenia i widzimy się na obiedzie - powiedział, ostatni raz zerkając na córkę, po czym zbiegł schodami na dół. Po chwili można było usłyszeć odgłos samochodu na podjeździe.
***
Uniwersytet Stanowy Kalifornii w Los Angeles być może nie był najlepszy w okolicy, ale jedno wyróżniało go z tłumu innych placówek, nie raz o lepszej reputacji. I to dla Christelle liczyło się najbardziej. Uniwersytet, który wybrała miał znany w całym kraju, świetny program kryminalistyki. A po trzech latach chodzenia na wykłady i zapoznawania się z wszystkim, co kampus miał do zaoferowania, dziewczyna nie żałowała swej decyzji. Jej matka wybaczyła jej już również, że odrzuciła propozycję uczenia się w dużo lepszej placówce, a tym samym zrezygnowała i ze stypendium. Nastolatka była nieugięta w swej decyzji i, na szczęście, ojciec zawsze ją wspierał. W tym względzie naprawdę była szczęściarą. Jej rodzina, choć przybrana (została adoptowana przez komisarza i jego młodziutką wtedy żonę w wieku lat zaledwie trzech), zawsze ją wspierała. Matka, choć czasem zbyt wrażliwa i zmartwiona, nie wtrącała się do życia córki, od czasu do czasu tylko pozwalając sobie na komentarz w stylu „ta bluzka nie pasuje ci do tych kolczyków”. Ojciec natomiast pogrążony był w swojej pracy i choć zawsze mogła na niego liczyć, nieczęsto był w domu.
- Hej, Chris! Zgadnij, co się stało! - Była pora lunchu i Christelle razem z kilkoma znajomymi z roku zdecydowała się zjeść na zewnątrz, by nie marnować pięknej, październikowej pogody. Do ich stolika podbiegła niska, drobna, rudowłosa dziewczyna. Jej rumiane, piegowate policzki i rozgorączkowane spojrzenie sugerowały, że coś naprawdę ją poruszyło. Christelle zgadywała, że było to coś niezwykle banalnego, o czym nie miała ochoty słuchać, ale mimo tego uśmiechnęła się przyjaźnie i kiwnięciem głowy zachęciła dziewczynę, by opowiedziała jej o tej nowej rewelacji. Ta nie musiała być zachęcana dwa razy, więc upewniwszy się, że nikt inny ich nie usłyszy, zaczęła: - Słyszałam od Rose, że podobno ktoś jej powiedział, że Zane mówił Scottowi, że mu się podobasz!
- Zwolnij, Honey. Kto powiedział komu? - spytała Christelle, bawiąc się swoim jabłkiem.
- Zane powiedział Scottowi! No wiesz... TEN Zane? Zane - kapitan drużyny koszykówki? - Honey sprawiała wrażenie, jakby ignorancja Christelle bardzo ją rozczarowała.
- Ach, on. To co powiedział Scottowi?
- Podobasz mu się! - powtórzyła Ruda, na co jej koleżanka uniosła brwi. Szczerze w to wątpiła. W ciągu ostatnich kilku lat z Zane’em rozmawiała może z pół tuzina razy. Chłopak obracał się w zupełnie innym towarzystwie, niż Christelle.
– Cóż, to nie moja wina - podsumowała na głos, po czym bez kolejnego słowa zabrała się za lunch. Honey z otwartymi ustami żuła gumę balonową i była wyraźnie przerażona brakiem jakiegokolwiek zaangażowania ze strony Christelle.
– Ale... on jest kapitanem koszykówki... i w ogóle jest strasznie popularny i...
– Daj sobie spokój, Rudzielcu. – Głos nad głowami rozmawiających dziewczyn zmusił je do podniesienia głów znad lunchu i wystawienia twarzy do ostrego, południowego słońca. – Chris nie będzie spoufalać z kimś tak niewartym jej uwagi.
– Dokładnie, Luci ma rację – przyznała momentalnie Christelle, szczerząc zęby w uśmiechu na widok przyjaciółki. Miała ich dwie, ale w sytuacjach takich, jak ta, Honey zdecydowanie nie była ekspertem. – Jak nie jest prezydentem, albo co najmniej księciem, to się dla mnie nie nadaje – dodała i cała trójka roześmiała się w momencie.
– Fuuuj... ale wszyscy prezydenci są tacy starzy i obleśni! – powiedziała Honey, gdy już uspokoiła oddech z ataku śmiechu, ale jej słowa wywołały kolejny napad rozbawienia.
Tego właśnie Christelle tak strasznie przez wakacje brakowało. Choć pracując nie miała czasu by się nudzić i wytęskniać za znajomymi ze szkoły, to jednak ten beztroski śmiech uświadomił jej jak wiele Honey i Luci dla niej znaczyły. Mimo tego, jak bardzo się od siebie różniły (a może właśnie dokładnie dlatego), zaprzyjaźniły się stosownie szybko. Pierwszy rok studiów zaoferował Christelle całą gamę nowych znajomych. Z niektórymi od czasu do czasu chodziła na imprezy, z niektórymi przesiadywała w bibliotece kończąc prace semestralne, a z jeszcze innymi czuła się na tyle komfortowo, żeby je zaprosić na własną kanapę i oglądać całe sezony seriali na raz. Taką osobą okazała się być Honey. O jej słodkim, nieco idiotycznym imieniu i równie słodkiej i nieco idiotycznej osobowości z tendencją do dramaturgi. Christelle zawsze mogła na nią liczyć. Na przykład wtedy, gdy pod wpływem jakiegoś dziwnego impulsu postanowiła sobie kupić zielone soczewki do oczu.
– Zawsze chciałam mieć zielone oczy – wyjaśniła, gdy Honey prawie popluła się pitą przez słomkę lemoniadą (Honey zawsze piła przez słomkę), widząc Christelle po raz pierwszy z soczewkami w oczach.
– Czyś ty kompletnie zwariowała? Jak ja bym miała takie piękne, czarne oczy, w życiu bym do nich głupich soczewek nie wsadzała. 
– Ale...
– Tak, wiem, zielony, to twój ulubiony kolor. Ale nie ingeruj w prawa matki natury. Dała ci to, co masz, więc z tego korzystaj.
Więc soczewki wylądowały na dnie szuflady, nigdy więcej nie założone. Natomiast poznanie Luci było nieco bardziej skomplikowane. Dziewczyny od początku nie przypadły sobie do gustu, a dla Honey, ta pewna siebie, stanowcza dziewczyna z krótko ściętymi włosami, była zwyczajnie przerażająca. Kiedyś widziały ją jak razem z grupką innych pierwszoroczniaków prowadziła procesję feministek z nieco agresywnie napisanymi (czyt. dużo caps locka i wykrzykników) hasłami. Kilka dni później przez przypadek natknęły się na nią, gdy ukrywała się przed kimś w toalecie damskiej. Miała na sobie jedynie męskie bokserki. I nic więcej. Honey na jej widok zachłysnęła się powietrzem, odwróciła na pięcie i zmierzała po prostu zwiewać. Natomiast Christelle bez słowa podała dziewczynie swój zielony szalik, by się zakryła. Tym sposobem przyjaźń rozkwitła.
– Ej, zaprzyjaźniłyśmy się dzięki akcji w toalecie... – Jednego dnia stwierdziła Luci, układając swoje krótkie, platynowoblond włosy w irokeza. Siedziały na trybunach i przyglądały się treningowi damskiej drużyny bejsbolowej.
– I nadal nam nie powiedziałaś, co w niej robiłaś pół naga – wytknęła Honey.
– ...czyli z tego wychodzi, że zaprzyjaźniłyśmy się prawie dokładnie tak, jak w Harrym Potterze! – kontynuowała Luci, ignorując zaczepkę Honey.
– No tak, prawie. Nie licząc śmierdzącego trolla – przyznała Christelle.
– Czyli wychodzi na to, że jestem Hermioną – oznajmiła triumfalnie Luci, a jej irokez oklapł nieco na czoło.
– To ja jestem Ronem? – spytała niepewnie Honey, zakładając, że rudzielec będzie rudzielcem.
– Mhm, a Chris sierotą w okularach... słonecznych. Wszystko pasuje!
***
Czwartki były najdłuższym dniem dla uczniów kryminologii. Christelle pożegnała się z większością znajomych z kursu (każdy palił się, by wrócić do domu po całodniowej sesji wykładowej) ale stała z Honey jeszcze przez chwilę przed biblioteką (Ruda swoje wykłady z psychologii skończyła już dobre dwie godziny temu, ale jak zawsze, miała garść kółek ponadprogramowych), dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że nadal towarzyszy im Zane, który za Chris wywlókł się z sali wykładowej.
- No na mnie już czas - powiedziała głośno Honey, puszczając koleżance oczko, za co ta zgromiła ją spojrzeniem. - Do jutra, kochani - dodała wesoło i ruszyła w stronę parkingu. Zazwyczaj oferowała, by podwieźć Christelle do domu, ale dziś miał po nią przyjechać ojciec. Pomiędzy nią, a Zane’em zapadła dość niezręczna cisza.
- Słuchaj, Chris... - zaczął chłopak, podchodząc do dziewczyny, która uparcie patrzyła przed siebie, wzrokiem rozpaczliwie szukając samochodu ojca. - Chciałem cię zapytać...
- Mój tata już jest - przerwała mu Christelle. - Wybacz, Zane - dodała, na sekundę patrząc mu w oczy. Zostawiła go tak przed drzwiami biblioteki, zastanawiającego się, za co tak właściwie go przepraszała.
Biegiem dotarła do samochodu ojca, dopiero gdy chciała otworzyć drzwi zauważyła, że jechał na sygnale. Czerwone światło koguta rozświetlało mrok wieczoru zza przedniej szyby jego cywilnego auta.
- Co się stało? - spytała, gdy ojciec wyskoczył z pojazdu, a za nim na parking wjechało pół tuzina samochodów policyjnych.
- Chris... - zaczął jej ojciec, wyglądał na zmartwionego. - Wejdź ze mną do szkoły i zostań w kafeterii, dobrze? Nie chcę, żebyś sama wracała do domu. - Nastolatka bez słowa ruszyła z ojcem w stronę jednego z budynków uniwersyteckich. Zauważyła, że to ten należący do departamentów chemii i biologii.
- Tato, co się stało? - spytała ponownie, czując jak serce bije jej jak oszalałe, stymulowane przez złe przeczucia. Chwilowe zmieszanie spowodowane krępującą sytuacją z Zane'em szybko ją opuściło, zamiast tego zastąpione zdenerwowaniem, ale także niewyjaśnionym podekscytowaniem.
- Jeden ze studentów został znaleziony martwy na kampusie - odparł komendant. Często opowiadał jej o swojej pracy i wiedział, że nie będzie ona o tym ani rozpowiadać komu popadnie, ani nie jest zbyt delikatna by usłyszeć o morderstwach.
- Na kampusie? - spytała zaskoczona dziewczyna, ale w tym momencie w ich stronę zaczęli się zbierać ludzie w przeróżnych mundurach. Od tych laboratoryjnych - należących do pracowników uniwersytetu - przez policyjne, do kombinezonów sanitariuszy. 
- Poczekaj w kafeterii - powtórzył komendant, popychając ją w stronę obrotowych drzwi na końcu korytarza. Christelle posłuchała niechętnie, choć jej wrodzona ciekawość nie chciała prawdziwej zagadki kryminalnej zostawić w spokoju. I wtedy przyszło jej do głowy coś tak niewyobrażalnie niepoważnego, że musiała się powstrzymać od śmiechu. Niech tylko jej paczka znajomych się o jej planie dowie...
***
Piątkowe poranki na kampusie uniwersyteckim zazwyczaj były ospałe. Wszyscy wyczekiwali końca dnia i rozpoczęcia weekendu. Nie dzisiaj. Dzisiaj gdzie tylko się spojrzało studenci stali w małych grupkach prowadząc ożywione rozmowy, a pomiędzy tym wszystkim jeszcze większe zamieszanie robili przedstawiciele prawa. Wszędzie kręcili się policjanci, a razem z nimi kręciły się też psy. Christelle musiała przyznać, że pierwszy raz w życiu widziała tyle owczarków niemieckich w jednym miejscu. Był jeden plus tej sytuacji: po raz pierwszy jej przyjazd do szkoły wozem policyjnym nie wzbudził zdziwionych spojrzeń kolegów i koleżanek.
- Tam jest. Już przyjechała. - Chris usłyszała za sobą charakterystyczny, dziewczęcy głos Honey, a po chwili jej wołanie: - Chris! Tu jesteśmy!
- Do zobaczenia w domu - powiedziała tacie i ruszyła w stronę grupki znajomych, machając mu na pożegnanie. Z zadowoleniem zauważyła, że obecni są wszyscy ci, na których jej zależało. Zaistniałą sytuację trzeba było przecież porządnie przedyskutować. Zatrzymała się przy Honey, tym samym zamykając okrąg, który nieświadomie utworzyli, twarzami zwróceni ku sobie. - Domyślam się, że wszyscy już wiecie... - powiedziała, po kolei przyglądając się każdemu ze zgromadzonych. Wszyscy pokiwali głowami. Honey miała szeroko otworzone oczy, Luci wyglądała na nieco rozproszoną i co chwila zerkała na swój telefon, a na nią co chwila zerkał Elliott. Obok Elliotta stał Dan, nerwowo poprawiając okulary na nosie i zerkając na Zane'a, jakby się zastanawiał, co ten koleś tu robi, przecież się ledwo znali...
- Czyż to nie okropne? - odezwała się chmurnym głosem Honey.
- Ktoś znał tego chłopaka? - spytał Dan, automatycznie patrząc na Chris, która z ich grupy mogła posiadać najbardziej szczegółowe informacje.
- Taaa... to kumpel mojego brata - odezwał się niespodziewanie Zane. - Był na trzecim roku chemii leków. Brandon się nazywał - dodał i w ich małych okręgu zapadła na moment cisza.
- Słyszałam... - zaczęła niepewnie Chris - ...że policja nie ma pojęcia, jak on zginął. Żadnej broni, ani śladów po osobach trzeci na miejscu zbrodni.
- Oczywiście - odparł natychmiast Dan, powracając do swojego zwyczajowego biznesowego tonu głosu. - To grupa totalnych idiotów, bez obrazy dla twojego ojca, Chris, ale nasza dzisiejsza policja jest bezsilna wobec zorganizowanych grup przestępczych.
- A ty, naturalnie, jesteś pewny, że to jakaś zorganizowana grupa przestępcza? - sarknął zirytowany Elliott, krzyżując ramiona na piersi. - Może mafia?
- Nie bądź niepoważny, w LA nie ma mafii. To pewnie jakiś kartel narkotykowy. Wszyscy wiedzą, że studenci chemii leków maczają palce w produkcji.
- Wygadujesz głupoty, Daniel.
- Skoro was to tak interesuje - wtrąciła się nagle Christelle - to może zróbmy nasze własne dochodzenie? - wyparzyła i wstrzymała oddech, zaciskając mocno kciuki. Czy była szalona mając nadzieję, że jej znajomi zgodzą się na ten pomysł? Być może. 
"Chyba zwariowałaś" - padło hasło, ale chwilę później jedyne, o czym chcieli rozmawiać to plan działania. I z niezrozumiałego dla Chris powodu Zane został do ich nierozłącznej paczki wkręcony, bo miał wtyki na temat ofiary morderstwa, a Honey wydawała się uważać, że był zobowiązany do nich przyłączyć. 
***
Wydawać by się mogło, że grupa znajomych Christelle nie mogła być bardziej idealna. Okazało się, że ojciec Dana pracował na kampusie uniwersytetu na nocnej zmianie jako ochroniarz, a tym samym posiadał klucze i dostęp do większej części budynków uniwersyteckich. Nie potrzebowali dużo czasu na organizację. Elliott przyniósł latarkę, Zane gumowe rękawiczki, Dan klucze, a Honey... Honey przyniosła paczkę cukierków dla rozładowania sytuacji.
- Strasznie się denerwuję... - mówiła, tuląc się do ramienia Chris, gniotąc jej przy tym świeżo wyprasowaną bluzkę.
- Zjedz cukierka - odparła spokojnie Chris, choć tak naprawdę również nie była tak pewna siebie, jak zazwyczaj. Było nieco przed jedenastą w nocy, a razem ze znajomymi stała teraz między drzewami uniwersyteckiego parku, czekając na znak od Elliotta i Dana. Znak, który nie nadchodził. Po jej drugiej stronie stał Zane, uważnie wpatrując się w pewien punkt u fasady najbliższego budynku. Poza szerokimi schodami prowadzącymi do głównych, dwuskrzydłowych drzwi, po lewej stronie znajdowały się inne drzwi, niewielkie i praktycznie niezauważalne. Używane były zazwyczaj przez techników laboratoryjnych do wnoszenia rzeczy do środka bez przymusu używania schodów. Za nimi znajdował się wąski korytarz z wieloma rozwidleniami, które studentów dziś nie obchodziły. To tutaj znajdowały się archiwa i magazyny. Ich grupka miała natomiast dotrzeć do windy znajdującej się na końcu. Windy, której żaden uczeń tej placówki nie miał prawa używać.
- Coś jest nie tak - powiedziała Luci, która do tej pory chodziła w te i z powrotem, nie licząc się z faktem, że jej ciężkie stąpanie i rozkopywanie kupek opadłych liści robiły trochę hałasu.
- Wszystko idzie zgodnie z planem - odparła szeptem Christelle, zanim Honey zdążyłaby zacząć panikować.
- Chris ma rację - powiedział nagle Zane. - Patrzcie - dodał i palcem wskazał miejsce, w które z taką pasją się wpatrywał. Pozostała trójka również utkwiła tam swoje spojrzenia i po chwili każdy mógł zobaczyć trzy krótkie migania żółtego światła. Latarka Elliotta.
- Idziemy - zakomenderowała Christelle i szybko rozejrzała się na boki, po czym puściła się biegiem w stronę kolegów. Nie minęła minuta i grupa znowu była w komplecie, tym razem stojąc przed otwartymi drzwiami.
- Nie było żadnych problemów? - spytała Luci, niczym w typowym, szpiegowskim filmie. Elliott pokręcił przecząco głową, a Dan machnął lekceważąco ręką, drugą poprawiając okulary zsuwające mu się z nosa.
- Nie rozbrajaliśmy bomby, tylko otwieraliśmy drzwi - oświadczył nieco ironicznie, ale jego głos również świadczył o tłumionych nerwach i podekscytowaniu. - Ruszcie się - dodał do pozostałych i zniknął w ciemności korytarza. Gdy drzwi zostały ponownie zamknięte, jedynym źródłem światła pozostała latarka. Było ciasno, pachniało stęchlizną, jakby rzadko tu dochodziło świeże powietrze, a napięcie było wręcz namacalne.
- Elliott, przestań trząść tak tą latarką - szepnął Zane, idący na samym końcu.
- Sprawdzam otoczenie, nie czepiaj się.
- Oczopląsu można od tego twojego sprawdzania dostać.
- Cicho bądźcie!
- Honey, naprawdę musisz mnie trzymać za rękę?
- Boję się... chyba mam ciemnościofobię...
- Nyktofobię, jak już.
- Nyk-co?
- Cicho bądźcie! - Cały ten dialog przeprowadzany był ciszej od szeptu, jednak ostatnie słowa zabrzmiały w korytarzu wyraźnie. - Słyszycie to? - Dan, prowadzący ich małą procesję zatrzymał się, całą resztę zmuszając do tego samego. Christelle wstrzymała oddech i mogłaby przysiąc, że nie była jedyną, która to zrobiła. Przez kilka długich sekund nie słyszała nic, poza biciem własnego serca i wtedy... W oddali, zapewne w jednym z wielu korytarzy, dały się słyszeć ciche kroki. Studenci nie potrzebowali słów, by się porozumieć. Pierwszy do biegu zerwał się Elliott, a ponieważ miał latarkę, oczywistym było, trzymać się właśnie jego. Idąc powoli i ostrożnie nigdy nie pokonaliby dystansu pomiędzy drzwiami, a windą w takim tempie.
- Naciskanie tego guzika tuzin razy nie sprawi, że winda przyjedzie szybciej - szepnął Zane, gdy Honey zaczęła atakować przycisk sprowadzający windę. Stali tak, stłoczeni przy rozsuwanych drzwiach, oddychając szybko i jednocześnie nasłuchując. Christelle przymknęła z rezygnacją oczy, gdy winda nadjechała, o swoim przybyciu informując wszystkich głośnym zgrzytaniem. Teraz, jeśli był tu ktokolwiek, kto mógłby złapać nieposłusznych studentów na kampusie po godzinach, na pewno wiedziałby, gdzie się kierować.
Młodzież wskoczyła do windy, a Honey ponownie zaczęła wyżywać się na guziku, tym razem na tym z numerem drugim. Opuścili windę, której drzwi zsunęły się względnie cicho, pozostawiając nastolatków w ciemnościach korytarza i przez chwilę stali nieruchomo, rozglądając się niepewnie na boki. Latarka nie była tutaj już potrzebna, gdyż zewnętrzne latarnie, a także światło księżyca dostarczały im go wystarczająco. 
- Tędy - szepnęła Chris, kierując się w prawe skrzydło piętra. Wcześniej tego dnia, po powrocie ze szkoły, dziewczyna, jak zawsze, zasiadła z rodzicami do późnego obiadu, prowadząc niezbyt znaczące, ale uprzejme rozmowy. Dzisiaj jednak przy ich stole poruszono temat morderstwa. Matka była przerażona, ale ani ojciec, ani córka nie podzielali jej obaw. Oboje dyskutowali na temat tego, co się wydarzyło i dziewczynie udało się sporo dowiedzieć. Na przykład wiedziała, w którym miejscu znaleziono ciało. To właśnie tam prowadziła teraz swoich przyjaciół.
Zatrzymali się na końcu kolejnego korytarza. Prowadziły stąd dwie pary drzwi: jedne były tymi, prowadzącymi do pokoju informatycznego, o mocnym zamku i zapewne posiadające alarm; drugie prowadziły na schody awaryjne, rzadko używane przez pracowników lub uczniów uniwersytetu.
- Możemy chyba założyć, że to tędy nasz podejrzany osobnik uciekł - stwierdził Dan, a Luci pokiwała głową.
- No to rozejrzyjmy się nieco - zaproponował Zane. Ruszył w stronę drzwi ze znaczkiem "Fire Exit", razem z Honey, która postanowiła trzymać się z kimś, kto mógłby ją przynajmniej przed ewentualnym mordercą obronić, zamiast z kimś marudzącym na to, że uwiesza się jej dłoni, tak jak Chris. I wtedy kilka rzeczy stało się na raz.
Elliott, nadal wyraźnie nerwowy, najprawdopodobniej nie myślał o tym, co robi i nim ktokolwiek zdążył go powstrzymać, używając jednego z kluczy, które zdobył Dan, otworzył drugie drzwi w korytarzu. Zanim przeszywający dźwięk alarmu rozdźwięczał w budynku, coś całkiem innego sprawiło, że włosy zjeżyły się Christelle na karku. Krzyk Honey.
Z jakiegoś powodu Zane praktycznie wyniósł ją z klatki schodowej, z powrotem do korytarza. Chris zdążyła zarejestrować, że był blady jak ściana, gdy Luci popchnęła ją przed siebie, próbując przekrzyczeć alarm. Z ruchu jej warg wyczytała jedną komendę: "biegnij!".
***
Nie udało im się zniknąć, zanim ktoś ich nie zauważył, a szybka reakcja policji (zapewne spowodowana wydarzeniami dnia poprzedniego) sprawiła, że teraz siedzieli w areszcie. Ich rodzice byli już powiadomieni o tym, co się stało, a oni nie mieli nic innego do robienia, tylko wymyślać dobrą historyjkę na swoje usprawiedliwienie.
- Więc podsumujmy, żeby nikt nie miał wątpliwości do tego, co powiedzieć i jak się zachować. - Dan spojrzał z dezaprobatą na Elliotta, którego postanowił winić za ich złapanie. - Nie widzieliśmy tego ciała na schodach. - W tym momencie Honey drgnęła niekontrolowanie. Spojrzał po kolei na wszystkich, by się upewnić, że nikt nie zawali.
- Przypomnij mi, czemu kłamiemy? - spytał Elliott ze skwaszoną winą. Czuł się winny za uruchomienie alarmu, głupstwo, które popełnił, ale nie podobało mu się to, że został za wszystko obwiniony. - Jeśli powiedzielibyśmy prawdę, nie byłoby problemu!
- Zamknij się - warknął Dan. Ten logicznie myślący, zazwyczaj spokojny chłopak teraz był wyraźnie zdenerwowany. - Jeśli im powiemy, mogą nas jeszcze o coś podejrzewać. Tego chcesz? Czy muszę wam wszystkim przypomnieć, że nie mieliśmy prawa tam być, a tym bardziej posiadać kluczy należących do ochrony - Kłótnia została przerwana przez komendanta policji, który nagle pojawił się za drzwiami pokoju, w którym siedzieli. Naturalnie, nikt się nie zdziwił, że to właśnie ojciec Christelle pojawił się tu pierwszy.
***
Trzymali się ustalonej wersji wydarzeń i policja ich ukaranie postanowiła zostawić dyrekcji uniwersytetu. Wszyscy odetchnęli z ulgą na te wieści, ale wtedy oznajmiono im, że mogą wrócić z rodzicami do domu. I nagle zapragnęli zostać w areszcie zamiast zmierzyć się ze złymi, wściekłymi lub jedynie rozjuszonymi rodzicami. Mimo tego, że wszyscy byli pełnoletni, komendant postanowił skontaktować się z osobami, które studenci mieli wpisane w aktach jako kontakt awaryjny. Zazwyczaj był to rodzic. Luci na te wieści wpadła w taką złość, że jeden z oficerów zabrał ją do cel aresztowych, by się nieco uspokoiła.
Christelle nie obawiała się furii ze strony ojca, choć jej znajomi pewnie cieszyli się, że to nie oni muszą wracać do domu z komendantem policji.
- Matka śpi. Nie budziłem jej, gdy do mnie zadzwonili. Pozwólmy jej na razie żyć w nieświadomości, dobrze? - powiedział mężczyzna, zapalając silnik samochodu. Chris wiedziała, że oznaczało to nieświadomość całkowitą. Matka miała się nigdy nie dowiedzieć o tym incydencie, a Chris była wdzięczna ojcu za trzymanie niektórych spraw tylko pomiędzy nimi. Rozważała również, czy nie ma przypadkiem wyrzutów sumienia za okłamanie ojca. Powiedziała mu przecież, wcześniej tego wieczoru, że wybiera się na noc do koleżanki.
- Nie spytasz mnie, co tak naprawdę tam robiliśmy? - Christelle zwróciła się do ojca, gdy głucha cisza w samochodzie zaczęła jej dokuczać.
- Nie muszę - odparł na to mężczyzna, na moment przenosząc wzrok z jezdni, na córkę. - Znaleźli drugie ciało na schodach, obok miejsca, w którym włączył się alarm. To dzięki niemu złapali nie tylko was, a jeszcze kilka innych niepożądanych osób na kampusie - powiedział, co wystarczyło, by zaciekawić nastolatkę. Być może ich wycieczka na miejsce zbrodni nie okaże się całkiem bezsensowna.
Tak, jak się spodziewała, ojciec odmówił dalszych wyjaśnień, twierdząc, że skoro Chris z taką determinacją chce dowiedzieć się, kto stoi za morderstwami, będzie musiała przeprowadzić własne śledztwo. I, jak podejrzewała, następnego dnia rano na stole w jadalni, oprócz świeżych croissantów, znalazła "przypadkiem" zostawiony raport z poprzedniej nocy.

4 comments:

  1. Sympatyczni Ci agenci, specjalnie weszłam w bohaterów, żeby zobaczyć, czy ich tam może umieściłaś, ale ich nie ma :( Czy to znaczy, że pełnią rolę drugoplanową? Też bym wolała mówić na nią Elle :) Christelle brzmi trochę za arystokratycznie... W każdym razie dziewczyna na razie nie podbiła mojego serca. Może miała po prostu kiepski dzień, ale zachowywała się jak rozkapryszona nastolatka, a wydawałoby się, że sytuacja jest przecież całkiem poważna, FBI to nie byle co... Mam nadzieję, że dziewczyna weźmie się w garść.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Agenci się w zakładce pojawią, jak tylko o nich nieco więcej opowiem w nowym rozdziale, ale strasznie mnie cieszy, że przypadli Ci do gustu, bo to jedni z moich ulubionych postaci do tworzenia (a rolę w opowiadaniu będą pełnili na pewno większą niż drugoplanową).
      Christelle w tym rozdziale jest totalnie rozkapryszona, ale powody jej zachowania się ujawnią po jakimś czasie, więc mam nadzieję, że dziewczyny totalnie nie skreśliłaś :D

      Delete
  2. Ciekawość mnie nie opuszczała, rzekłabym nawet, że po czasie drażniło mnie to, że nic nie wiem i nie rozumiem. Nadal za dużo się nie wyjaśniło. No cóż... lecę dalej.
    KatieKate

    ReplyDelete
  3. Przyznam szczerze, że trochę ciężko mi się połapać w tych wszystkich nowych postaciach. Ale pewnie jeszcze kilka rozdziałów i nie jest mieć z tym problemu ;). A więc Christelle i jej znajomi postanowili poprowadzić własne śledztwo. Zobaczymy, jak im to wyjdzie :D
    Spodziewałam się, że tata Chris się wkurzy, że musiał odbierać ja z aresztu. A tak to miłe zaskoczenie :). Trochę się wygłupili z ta wyprawą, mogli przemyśleć to troszkę dłużej i lepiej zaplanować, ale przynajmniej dzięki nim złapali też kogoś innego. Lecę czytać dalej, pozdrawiam :)

    ReplyDelete

^